Nie wszystko się udało? Widzowie nie wiedzą, jak miało być

Filmem otwarcia tegorocznej Offeliady był „Juliusz” Aleksandra Pietrzaka – film, który nieoczekiwanie podbił serca widowni swoim ubiegłorocznym debiutem. Czy wszystkie historie są o miłości i jakie pułapki czekają na debiutantów w pełnometrażowym kinie? O tym z reżyserem i publicznością rozmawiał prowadzący spotkanie po projekcji Michał Piepiórka.

Aleksander Pietrzak opowiedział nieco o pracy nad „Juliuszem”, od początkowego pomysłu, po szalone tempo pracy. Komedia, nad której scenariuszem pracowali najbardziej rozpoznawalni polscy standuperzy, pierwotnie miała być serialem. Ostatecznie można pomyśleć, że nieprzyjęcie go do realizacji wyszło opowiedzianej fabule na dobrze. Reżyser przyznał w rozmowie, że wiele mogło nie wyjść pod względem technicznym. Równie wiele jednak mogło się nie udać pod względem scenariuszowym. Pozostaje się zastanawiać, czy rozciągnięty na serial „Juliusz” nie okazałby się przede wszystkim serią gagów. W postaci filmowej powstała historia pełna życzliwości dla wszystkich swoich postaci (no, może mniej jej dostał przeciwlawinowy sąsiad głównego bohatera), szalona, ale mimo to nie odbierana jako całkiem nieprawdopodobna. Sam twórca mówił podczas spotkania, że zrobienie z pomysłu na serial filmu pozwoliło na pogłębienie relacji między bohaterami, m.in. tytułowego Juliusza i jego ojca. Przyznał za to, że kiedy siedmiu facetów zabiera się za pisanie scenariusza, to postać kobieca wychodzi nieco papierowa i to aktorka Anna Smołowik dodała co nieco od siebie, aby w postać Doroty tchnąć życie. Reżyser uważa też, że w kinie wszystko już było i można powiedzieć, że wszystkie filmy, jak wszystkie piosenki, są o miłości – liczy się więc to, jaki ma się pomysł na opowiedzenie historii.

Aleksander Pietrzak zdradził, że dni zdjęciowe do dyspozycji były zaledwie 24. Narzucało to szaleńcze tempo i kręcenie niekiedy w dwóch lokacjach jednego dnia, bywały sceny powstające w przeciągu 15, 20 minut. – Będę chyba dwa lata krócej żył przez to, że nakręciłem ten film – żartuje reżyser i dodaje, że komedia komedią, ale jednak stres na planie był ogromny, a debiutanci nie mają łatwo, bo producenci nie zainwestują zbyt wiele w film, który nie wiadomo, jak się im zwróci. Szybkie tempo pracy i ograniczone możliwości potrafią jednak, jak podkreśla, wiele nauczyć.

– Jako reżyser uczę się tego, że jeśli coś się nie uda tak, jak było zaplanowane, to widzowie nie wiedzą, jak to miało być. Na pokazach ja przeżywam katusze, a widzowie przyjmują to, co dostają, nie znają wersji, która była w mojej głowie, a której nie udało się zrealizować dokładnie tak, jak chciałem – mówi. Według Aleksandra Pietrzaka ważne jest, żeby wchodząc na plan, doskonale wiedzieć, co się robi. Zwłaszcza przy środkach nieporównywalnych z tymi, jakimi dysponują najbardziej uznani twórcy – więc sprawdzi się to i w przypadku projektów offowych – rozpoczęcie zdjęć to nie czas na chodzenie po planie i myślenie, gdzie ustawić kamerę. Ona ma być narzędziem, a reżyser ma z góry wiedzieć, jak jej użyć.
Jeśli nie wie wcześniej, gdzie ją postawić, nadal jest amatorem. Także w pracy z aktorami, jak zaznacza twórca „Juliusza”, reżyser ma być pewien tego, co robi, i nie zastanawiać się za dużo już na planie, ale też nie kierować każdym najdrobniejszym ruchem. – Praca reżysera polega na drobnych uwagach i podsycaniu wyobraźni. Dobry aktor natomiast dodaje coś od siebie – mówi. Podkreśla, że właśnie dlategotak ważny jest właściwy dobór odtwórców ról.

Iza Budzyńska
fot. Anna Farman