W piątkowy wieczór, w ramach współpracy Offeliady z gnieźnieńskim Klubem Fantastyki Fantasmagoria, widzowie będą mogli spotkać się z twórcami fanowskiego filmu „Pół wieku poezji później”, inspirowanego sagą Andrzeja Sapkowskiego. Film swoją premierę będzie miał 30 listopada – jednocześnie na YouTube i podczas Warszawskich Targów Fantastyki. Czy wysokobudżetowy serial to konkurencja czy dodatkowe ułatwienie promocji, czy wykładowcy w szkole filmowej potrafią docenić projekt z gatunku fantasy i nie tylko – reżysera Jakuba Nurzyńskiego pyta Iza Budzyńska.
Po ponad trzech latach pracy nad filmem jego premiera przypada na miesiąc przed premierą serialu Netflixa. Myślicie, że to szczęśliwy termin, czy jednak trochę się obawiacie?
Nie mamy czego się obawiać, gramy z Netflixem w zupełnie innych ligach – serial a film, adaptacja a fan-fiction, międzynarodowy a polski, z ogromnym budżetem a za niecałe sto tysięcy. Jedyne, co łączy nasze projekty, to czerpanie (również w różnym stopniu) z twórczości Mistrza Sapkowskiego. A że nasze premiery dzieli mniej niż miesiąc? Myślę, że żaden z fanów „Wiedźmina” nie będzie narzekał na takie nagromadzenie – a przecież i my jesteśmy tymi fanami.
Na ile ważne jest dla Was, by dotrzeć do odbiorców poza Polską?
Bardzo. I to nie tylko przez wzgląd na naszą drugą kampanię crowdfundingową, która miała miejsce na międzynarodowej platformie Indiegogo, ale przede wszystkim dlatego, że „Wiedźmin” to już marka globalna. Książki o Geralcie czytano prawie w każdym zakątku świata, a za naszą wschodnią granicą znajduje się chyba największy i najbardziej konserwatywny fandom. Z tego też powodu postaraliśmy się o napisy w jak największej ilości języków – być może będzie ona nawet dwucyfrowa!
Co jakiś czas przetacza się na nowo dyskusja o słowiańskości „Wiedźmina” i o tym, czy w ogóle jest obecna w książkach. Jaki jest Wasz „Wiedźmin”? Więcej w nim klimatu gier czy książek? I czy w ogóle Waszym zdaniem są one odrębne czy raczej się uzupełniają?
Pisząc naszą historię, pierwotnie hołdowaliśmy kanoniczności literackiej, umiejscawiając akcję po wydarzeniach książkowych, z pominięciem fabuły growej. Z czasem jednak w dialogach, jak również niektórych elementach scenografii zaczęliśmy umieszczać mniej lub bardziej subtelne nawiązania do gier, czyli tzw. easter eggi. Aktualnie nasz film wręcz ocieka intertekstualnością, ale nie tylko wiedźmińską – odnosimy się również do innych dzieł kultury polskiej, jak i klasyki światowego fantasy. Bo możemy 😉 Słowiańskość w “Wiedźminie”? Myślę, że każdy znajdzie jej w nim tyle, ile chce 🙂
Pośrodku Jakub Nurzyński . A takiego Jaskra gdzieś już widzieliśmy… (fot. materiały twórców)
Od pierwszej zbiórki na produkcję rozrósł się Wam metraż filmu i scenariusz. Co okazało się największą przeszkodą, największym wyzwaniem podczas pracy i na ile zdobyte umiejętności, kontakty możecie przełożyć na dalszą twórczość – niekoniecznie fanowską?
Ten projekt rozwinął mnie jako człowieka i twórcę. Dość powiedzieć, że jest ze mną prawie przez całe moje studenckie i zawodowe życie, a z poznanymi w jego trakcie ludźmi pracuję przy większości innych projektów. Wiem też, że nie jestem w tym odosobniony – chyba najpiękniejsze w tej wspólnej przygodzie było to, że wszyscy dorastaliśmy z PWPP, a dla wielu z nas stała się ona odskocznią do dalszej kariery. Na taki rozwój wypadków wpłynęły między innymi trudności związane z realizowaniem filmu przy dysponowaniu tym minimalnym budżetem oraz pracy na zasadach non profit (czyli „po pracy”). A w szczególności realizowaniem filmu FANTASY. Ale to już temat, którego nie sposób streścić nawet w kilkunastu zdaniach. Po prostu było na zmianę ciężko i… bardzo ciężko…
Fandom od początku przyjął Wasz projekt entuzjastyczne – a profesjonalne środowisko filmowe? Czy przedsięwzięcie osadzone w realiach fantasy jest czymś, co na przykład w szkole filmowej ma szanse zdobyć uznanie?
Ile rocznie powstaje w Polsce filmów fantasy? Inaczej, ile powstało ich przez ostatnie dziesięć lat? Dwadzieścia? No właśnie. Rodzima branża filmowa nie dorosła do realizacji kina gatunkowego, a co gorsza, dorosnąć wcale nie chce. A próby wyjścia z wyściełanej komediami romantycznymi i kinem historycznym strefy komfortu spotykają się – w najlepszym razie – z uśmiechami pełnymi politowania. Oczywiście zdarzają się wyjątki od tej reguły, ale definicja słowa „wyjątek” jest tu bardzo wymowna. Uznanie w szkole filmowej… Ładną mamy dzisiaj pogodę, nieprawdaż?