Rozmowa z Piotrem Wiśniewskim, dyrektorem Offeliady, a od tego roku także szefem miejskiej książnicy, o festiwalu i filmach, w kontekście liczby wyznaczającej obecną edycję.
– „Parszywa trzynastka”, a może po prostu kolejna zwyczajna edycja Offeliady. Jednym słowem, czy jesteś przesądny?
– Bycie przesądnym bywa niebezpieczne, przyciąga kłopoty, wręcz prowokuje. Już lepiej zerwać z przesądami i starać się być przygotowanym na każdą ewentualność. Przygotowując program tegorocznej Offeliady starałem się nie myśleć o tej trzynastce, choć los co chwila mi o niej przypominał. Remont MOK-u, czyli siedziby festiwalu, kłopoty z dopięciem budżetu, piętrzące się obowiązki zawodowe i rodzinne przed zespołem – łatwo nie było. Ale nikt nie obiecywał, że będzie. Na szczęście wszystkie przeciwności udało się pokonać. Jak mawia mój kumpel żeglarz – czasem warto zmienić ustawienie „żagli do wiatru”. To bardzo mądre zdanie.
– Skoro jesteśmy już przy trzynastce, uznawanej w kulturze za pechową liczbę, to jak wyglądają Twoje organizatorskie sposoby na radzenie sobie z niemiłymi niespodziankami i stresem?
– Najważniejszy jest dobry zespół. I to wcale nie profesjonalistów, zorientowanych na osiągniecie konkretnego celu, ale dobrych kolegów, koleżanek, przyjaciół. W takim gronie żadna przeciwność nie jest straszna. Powiem więcej, z dobrym zespołem wszelkie trudności można łatwo obrócić w okazję do kreatywności, do rozwoju. Natomiast zrealizowany festiwal i uśmiechnięte twarze uczestników, gości czy jurorów są najlepszą rękojmią relaksu. A potem trzeba się zabrać do rozliczenia tego wszystkiego i … przygotowywania następnej edycji.
– Tym bardziej, że przed obecną edycją festiwalu też nie lada wyzwanie, wszak odbywa się ona w prawie opustoszałym Miejskim Ośrodku Kultury…
– Miejski Ośrodek Kultury w Gnieźnie to matecznik i siedziba festiwalu od pierwszej edycji. Zawsze mogliśmy liczyć na przychylność i zaufanie kadry kierowniczej oraz ogromne wsparcie zespołu pracowników. Mamy tu „obcykany” każdy kąt i wiemy jak poruszać się w tym budynku. Jego remont to nie lada wyzwanie, ale poczekamy. Wiem, że warto.
– Czy obserwując polskie kino niezależne na przestrzeni lat, jego twórcy mają dziś więcej szczęścia czy pecha?
– Biorąc pod uwagę liczbę festiwali filmowych w naszym kraju, otwartość stacji telewizyjnych na dystrybucję, liczbę programów wsparcia, a także łatwy dostęp do technologii, to jest znacznie lepiej niż lata temu. Na szczęście jednak nadal liczy się przede wszystkim pomysł i talent. I takie kino zapraszamy do Gniezna.
– A jak, także jako dyrektor Biblioteki Publicznej Miasta Gniezna, patrzysz na związki filmu z literaturą, które też nie zawsze bywają trafione? Warto podejmować trud ekranizacji książek?
– W szkole filmowej pedagodzy powtarzali nam nie raz „złotą zasadę”, że z dobrego scenariusza można zrobić dobry lub zły film, a ze złego tylko kiepski. Dobra, uznana literatura wydaje się więc gwarantem dobrze zrealizowanej produkcji, która przyciągnie uwagę i poruszy widza. Oczywiście film nie powinien „wypierać” czy stanowić wymówkę do sięgnięcia po dobrą książkę. Osobiście w takim przypadku wybieram „literki”, a siadając w kinie nie chcę znać fabuły, szukam niespodzianek, chcę być zaskakiwany. Ekranizacje jednak nie mają tej przewagi.
Kamila Kasprzak-Bartkowiak
fot. Anna Farman